Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

W Warszawie potrzebna zmiana

Kontrowersyjne inwestycje prywatne wyrastające w Warszawie jak grzyby po deszczu akurat tam, gdzie nie uchwalono miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, publiczne inwestycje budzące głośny sprzeciw lokalnych społeczności ponad podziałami od lewa do prawa, nieuznawanie przez władze miasta wybranych zarządów dzielnic, wreszcie brak wizji rozwoju miasta podzielanej przez jego mieszkańców to symptomy tej samej choroby m. st. Warszawy: stołeczny samorząd cierpi na deficyt demokracji. Instytucje demokracji przedstawicielskiej w stolicy stały się drogą w utrzymaniu fasadą.

W Warszawie potrzebna zmiana
źródło: MB

Fasadowa jest rada miasta. Wybór radnych miejskich w Warszawie przypomina bardziej wybory do Sejmu niż kampanię samorządową. W stolicy jeden radny miejski przypada na 23 tys. uprawnionych do głosowania, podczas gdy w kolejnych pod tym względem miastach, Krakowie i Łodzi, przypada na 14 tysięcy. Jeszcze bardziej uderzające jest porównanie wielkości okręgów wyborczych. W Warszawie okręg liczy przeciętnie 150 tys. wyborców, a w Krakowie i Łodzi 70 tys. Innymi słowy, warszawski kandydat na radnego musi dotrzeć do dwukrotnie większej liczby wyborców niż krakowski i łódzki, a do wielokrotnie większej ich liczby niż w pozostałych miastach. Dotarcie do 150 tysięcy osób nie jest zresztą możliwe nie tylko w czasie kampanii wyborczej, ale i w ciągu czteroletniej kadencji. Na domiar złego wielkość okręgów wyborczych powoduje, że wspólne listy kandydatów mają tak różniące się między sobą dzielnice, jak Wesoła i Targówek czy Ursus i Bemowo.

Skutkiem tego kandydaci na radnych miejskich są anonimowi dla obywateli, którzy przy ich wyborze kierują się sympatiami do nazw znanych ugrupowań politycznych. Szanse lokalnych komitetów, grupujących działaczy społecznych znanych w skali osiedla czy nawet całej dzielnicy, są znikome. W tej sytuacji duże partie polityczne mogą sobie pozwolić na komponowanie list kandydatów z nieznanych poza partią działaczy, dla których mandat radnego staje się rodzajem stypendium. Partia w zamian oczekuje lojalności w głosowaniach oraz braku dyskusji i kłopotliwych dla urzędników interpelacji. Tak jest w przypadku partii rządzącej (dziś w Warszawie to PO, ale mechanizm jest stały). W przypadku partii opozycyjnej - owszem, partia oczekuje od radnych jak najostrzejszych dyskusji, lecz dla mieszkańców miasta dyskusje na sesji nie mają żadnego znaczenia, gdyż radnych obowiązuje dyscyplina partyjna i wnioski opozycji przegrywają w głosowaniu. Lojalność radnych wobec partii rządzącej jest pogłębiana zatrudnianiem ich w instytucjach publicznych kontrolowanych przez partię.

I tak rada m. st. Warszawy przestała być organem demokracji przedstawicielskiej. Z mocy ustawy ma ogromne kompetencje, ale zajmuje się głównie mechanicznym zatwierdzaniem projektów tworzonych przez urzędników średniego szczebla, którzy dla mieszkańców miasta pozostają anonimowi.

Fasadowe są również rady dzielnic, przy czym w ich przypadku słowo „fasadowość” oznacza zjawisko wprost przeciwne. Wybory do nich nie są zbyt upartyjnione, dzielnicowi radni są znani mieszkańcom, którzy z ich pracą wiążą duże nadzieje, tylko że... rady dzielnic nie mają praktycznie żadnych kompetencji. Zajmują się wyłącznie opiniowaniem projektów uchwał rady miasta, która i tak decyduje zgodnie z dyscypliną partyjną opisaną powyżej.

Obecny kształt warszawskiego samorządu jest już kolejnym rozwiązaniem ustrojowym po 1989 r. W pierwszej kadencji (1990-1994) mieliśmy silne dzielnice-gminy i słabą radę miasta złożoną z przedstawicieli dzielnic-gmin. W kolejnych dwóch kadencjach (1994-2002) mieliśmy nadal silne gminy i wzmocnioną, pochodzącą z wyborów bezpośrednich radę miasta, która finansowo była zależna od gmin, co generowało nieustanne konflikty. Od 2002 r. Warszawa jest jedną silną gminą, natomiast dotychczasowe gminy zredukowano do pozbawionych kompetencji jednostek pomocniczych - dzielnic, których szefom pozostawiono na pociechę tytuły burmistrzów, pod względem prawnym nie mające nic wspólnego z prawdziwymi burmistrzami gmin. Taki model powstał w reakcji na wcześniejsze trudności prowadzenia polityki ogólnomiejskiej z udziałem gmin, które kierowały się dobrem swoich mieszkańców a nie interesem całego miasta.

Odbierając dzielnicom niemal wszystkie kompetencje, wylano jednak dziecko z kąpielą. Zgodnie z ustawą z 2002 r. zakres kompetencji przekazywanych dzielnicom, z wyjątkiem zarządzania budynkiem urzędu dzielnicy i eksploatacji lokali komunalnych, zależy od dobrej woli władz miasta. Szybko okazało się, że ugrupowania rządzące Warszawą - niezależnie od barw partyjnych - nie wykazują skłonności do dekoncentracji zadań ani decentralizacji władzy na rzecz dzielnic.

Zerwanie z fasadowością dzielnicowego samorządu wymaga zapisania kompetencji dzielnic w ustawie, tak by nie mogły być one podważane przez władze miasta. Dzielnica powinna samodzielnie zarządzać znajdującymi się na jej terenie instytucjami służącymi społeczności lokalnej: placówkami oświaty objętymi rejonizacją, zakładami lecznictwa otwartego, żłobkami, ośrodkami pomocy społecznej, domami kultury itd. Ustawa powinna ustalić katalog decyzji administracyjnych wydawanych w dzielnicy nie z upoważnienia prezydenta miasta, lecz samoistnie. Powinny znaleźć się wśród nich w szczególności decyzje z zakresu polityki społecznej, zagospodarowania przestrzennego, ochrony środowiska, ewidencji ludności, działalności gospodarczej oraz podatków i opłat lokalnych. Dzielnica powinna mieć też pewną swobodę programowania swojego rozwoju, m. in. poprzez kształtowanie budżetu oraz uchwalanie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Od gminy taka dzielnica różniłaby się tylko w kilku istotnych punktach: nie posiadałaby osobowości prawnej lecz zdolność prawną m. in. w zakresie prawa pracy i zamówień publicznych; nie tworzyłaby dokumentów strategicznych, takich jak studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, strategia zrównoważonego rozwoju systemu transportowego, program ochrony środowiska itd.; budżet miałaby pomniejszony o część służącą realizacji zadań ogólnomiejskich, przy czym jego wielkość wynikałaby z algorytmu ustawowego, a nie z dobrej woli prezydenta miasta, tak jak się to dzieje obecnie.

Zwiększenie kompetencji rad i zarządów dzielnic musi iść w parze z przeniesieniem nadzoru nad nimi od prezydenta i rady miasta do wojewody i regionalnej izby obrachunkowej, podobnie jak w przypadku innych jednostek samorządu terytorialnego. Istniejąca obecnie możliwość zawieszania uchwał rad dzielnic przez prezydenta miasta i uchylania ich przez radę miasta jest jednym z kluczowych narzędzi ubezwłasnowolniania dzielnic.

Jeżeli do tego dołożyłoby się wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach rad dzielnic, zwiększających szanse niepartyjnych działaczy lokalnych, to samorząd dzielnicowy miałby szansę stać się silną reprezentacją mieszkańców pracującą na ich rzecz. Należy zauważyć, że proporcjonalne wybory radnych dzielnicowych są sprzeczne z obecnie obowiązującą w polskim samorządzie zasadą, zgodnie z którą w jednostkach samorządu terytorialnego nie mających kompetencji powiatowych i wojewódzkich, a takimi są dzielnice m. st. Warszawy, radnych wybiera się w systemie większościowym.

Wzmocnienie dzielnic ułatwi z kolei walkę z fasadowością rady miasta. Dla miasta i jego mieszkańców szkodliwa jest nie tyle sama dyscyplina partyjna radnych, lecz fakt posiadania przez jedną z partii bezwzględnej większości podczas głosowań. Dlatego najprostszym środkiem zaradczym jest poszerzenie składu rady miasta poprzez dołączenie do 60 radnych wybieranych w wyborach bezpośrednich po dwóch przedstawicieli poszczególnych dzielnic. Tacy radni miejscy byliby wybierani przez radnych dzielnicowych ze swego grona i w każdej chwili mogliby być odwołani, co zmniejszałoby ich chęć podporządkowywania się dyscyplinie narzucanej w radzie miasta przez partie. Dbaliby o interes swojej dzielnicy, ale suma partykularyzmów (36 według stanu na dziś) nie przeważałaby interesu ogólnomiejskiego (60). Mało jest też prawdopodobne, by jakaś partia uzyskała w wyborach do rady miasta 49 na 60 mandatów, a dopiero taki wynik dawałby jej bezwzględną większość w 96-osobowej radzie miasta. W takich warunkach miejscy radni pracowaliby zupełnie inaczej.

Data:
Kategoria: Polska
Tagi: #

Maciej Białecki

Maciej Białecki - https://www.mpolska24.pl/blog/maciej-bialecki1

Dr inż. Maciej Białecki
Menadżer, działacz społeczny, publicysta. Do 1998 r. adiunkt w Instytucie Chemii Organicznej PAN. W latach 1998-2006 zawodowo związany z samorządem terytorialnym. Autor kilkuset publikacji w warszawskiej prasie lokalnej, autor i współautor kilku książek. Prezes Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944, redaktor naczelny Biuletynu Informacyjnego Związku Powstańców Warszawskich.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.